Stanisław Żaryn Stanisław Żaryn
564
BLOG

Zagłuszyć trudne pytania

Stanisław Żaryn Stanisław Żaryn Polityka Obserwuj notkę 5

Lech Wałęsa po raz kolejny skupił na sobie w ostatnich dniach uwagę. Zażądał, by wszyscy historycy, którzy mówili o jego współpracy z SB, publicznie go przeprosili. Były prezydent poczuł się pewnie po kuriozalnym orzeczeniu sądu, który kazał Krzysztofowi Wyszkowskiemu przeprosić Wałęsę za nazwanie go płatnym, tajnym współpracownikiem SB. Choć sam Wałęsa przyznał 24 lutego w programie Moniki Olejnik, że podpisał zobowiązanie do współpracy z SB, choć Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gonatrczyk opisali w sposób naukowy współpracę Wałęsy z bezpieką – ich ustaleń do tej pory nikt nie podważył, sąd uznał, że Wyszkowski musi przeprosić Wałęsę. To zdaje się dodało skrzydeł byłemu prezydentowi, który postawił ultimatum wszystkim, którzy nazywali do TW „Bolkiem”.

Reakcja Wałęsy była z pozoru kuriozalna. Jednak jest ona bardzo sprawnym zabiegiem politycznym. Wałęsa grożąc wszystkim, którzy mówili o jego agenturalnej przeszłości, z jednej strony podgrzewa atmosferę wokół siebie i nie daje o sobie zapomnieć opinii publicznej. Z drugiej strony stawia się w roli ofiary, która od lat musi odpowiadać na zarzuty o współpracę z SB, a przecież on zrobił tyle dla Polski...

Akcje przypominania Polakom o sobie to zbijanie kapitału politycznego, który będzie procentował w przyszłości. Przy okazji najbliższych wyborów partie polityczne będą zabiegały u niego o poparcie, będzie mógł on wskazać Polakom, kogo on popiera. Im będzie o nim głośniej, im częściej społeczeństwo o nim usłyszy – nawet w związku z wysuwaniem absurdalnych żądań wobec historyków – tym ostrzej będzie się mógł targować przy podejmowaniu decyzji o poparciu Platformy Obywatelskiej (wątpliwe bowiem, by poparł obecnie kogokolwiek innego).

Jednak odgrzewanie sprawy współpracy z SB ma jeszcze jeden – dużo ważniejszy dla samego Wałęsy – cel. Jest to bowiem zasłona dymna, za którą kryją się dużo poważniejsze zarzuty wobec byłego prezydenta. Zarzuty te dotyczą wykorzystywania służb specjalnych III RP do prywatnych celów. Największym zagrożeniem dla byłego prezydenta w związku z książką „SB a Lech Wałęsa” nie było wcale ujawnienie, że współpracował on z SB w latach 70. Była to bowiem wiedza powszechna w niektórych środowiskach. Dużo groźniejsze było ujawnienie mechanizmów niszczenia akt dotyczących TW „Bolka”. Z książki Cenckiewicza i Gontarczyka wynika bowiem jasno, że Wałęsa wykorzystywał Urząd Ochrony Państwa do prywatnych celów. Jako prezydent wypożyczał oryginały akt na swój temat, które potem w tajemniczych okolicznościach znikały. Co więcej, Wałęsa oraz Milczanowski zatrudniali byłych funkcjonariuszy SB specjalnie, by niszczyli dokumenty pochodzące od TW „Bolka” oraz podrzucali fałszywki świadczące, że Wałęsa nigdy współpracy nie podjął. Tacy funkcjonariusze stoją również za zniknięciem wielu akt dotyczących czynnych obecnie polityków. Gdzie się one podziały? Wie to tylko Lech Wałęsa. Z ustaleń Cenckiewicza i Gontarczyka wynika jasno, że prezydent Wałęsa zamienił UOP w prywatną firmę, szukającą i niszczącą wszelkie wzmianki o nim w aktach pochodzących od SB.

Rozliczenie Wałęsy ze współpracy z SB oraz wieloletnich kłamstw na ten temat ma obecnie głównie wymiar moralny i symboliczny. Tymczasem, rozliczenie byłego prezydenta z przestępstwa, jakim jest wykorzystywanie urzędu do prywatnych celów, niszczenie państwowych archiwów dla własnego dobra, ma wymiar nie tylko moralny, ale również polityczny i karny. Były prezydent, który dopuszcza się spustoszenia w państwowych archiwach, ponieważ boi się prawdy o swojej przeszłości jest nie tylko tchórzem, ale również państwowym bandytą. Choć Wałęsie z racji pełnionego urzędu udało się uniknąć odpowiedzialności za ten bandytyzm, nagłośnienie sprawy niszczenia państwowych archiwów może mu naprawdę zaszkodzić, może zepchnąć go na margines polityki oraz państwa. A tego Wałęsa oraz jego poplecznicy boją się ogromnie. Ego byłego prezydenta nie wytrzymałoby takiego ciosu, a politycy nurtu liberalnego mogliby sobie nie poradzić bez drogowskazu, który uwiarygodniłby ich w oczach społeczeństwa. A w związku z tym lepiej dmuchać na zimne i wykorzystując każdą nadarzającą się okazję przypominać „haniebne” pomówienia „legendy Solidarności” o współpracę z SB. Jeśli o tej sprawie będzie głośno, zapewne uda się uniknąć zainteresowania tymi praktykami, które mogą tę „legendę” skutecznie zniszczyć. Ataki Wałęsy na ludzi, którzy mówią prawdę o jego agenturalnej przeszłości, nie są więc absurdalną napaścią na historyków, tylko zabiegiem politycznym, który ma pomóc byłemu prezydentowi istnieć w polskiej polityce. Istnieć i nadal pełnić rolę mentora politycznego, choć do tej roli nigdy się nie nadawał.

Jestem dziennikarzem i publicystą. Pracowałem m.in. w redakcji portalu Fronda.pl i Polskim Radiu. Byłem jednym z prowadzących audycję Frondy.pl w Radiu Warszawa (106,2). Publikowałem m.in. we "Frondzie", "Opcji na Prawo", "Idziemy", "Rzeczach Wspólnych" i "Gazecie Polskiej". KONTAKT: zaryn.blogi[at]gmail.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka